„W LESIE DZIŚ NIE ZAŚNIE NIKT”

REŻ.: BARTOSZ M. KOWALSKI, MUZ. RADZIMIR DĘBSKI – JIMEK, FILM FABULARNY, HORROR, PROD. POLSKIEJ, 102 MIN.

Grupa nastolatków uzależnionych od technologii trafia na… obóz offline. Wspólna wędrówka po lasach bez dostępu do smartfonów nie zakończy się jednak tak, jak zaplanowali to organizatorzy. Będą musieli zawalczyć o prawdziwe życie z czymś, czego nie widzieli nawet w najciemniejszych zakamarkach internetu. W obliczu czyhającego w lesie śmiertelnego niebezpieczeństwa odkryją, czym jest prawdziwa przyjaźń, miłość i poświęcenie.

 

ŁUKASZ MACIEJEWSKI O FILMIE „W LESIE DZIŚ NIE ZAŚNIE NIKT”

„W LESIE, POD PIERZYNKĄ”

Najntisi kontratakują. Jeżeli dotychczas pokazywali się od najlepszej strony, było to zawsze kino autorskie. Tymczasem Bartosz M. Kowalski, twórca „Placu zabaw”, jednego z najciekawszych debiutów dekady, już na spotkaniach wokół tamtego filmu odgrażał się, że za chwilę wszystkich zaskoczy. Zmieni klimat i zaskoczy. Słowa dotrzymał.

Ikonografia slashera nie jest skomplikowana. Nie trzeba być znawcą tematu, ja nie jestem, żeby wiedzieć, czym to pachnie. Posoką z czosnkiem, seksizmem z pieprzem, humorem i pociesznymi zombiakami. A kąsają!

Znamy, owszem, klasyków również i tego gatunku, ale osobliwie w Polsce mieliśmy tylko punkty odniesienia. Wszystko to jednak działo się w USA, za górami, za lasami, bo przecież u nas było równinnie, nudno, a chłopaki latały po lesie z grzybami, nie z siekierą. Ale tęsknoty przecież były. Bartosz M. Kowalski, urodzony w sławetnym orwellowskim 1984 roku, jeszcze zdążył coś niecoś zapamiętać z autopsji. Osiedlowe blaszaki z wymalowanym farbą napisem „Wypożyczalnia kaset wideo Sabina”, a wewnątrz „sza la la wielki świat”. Jean Claude van Damme z rozkrokiem stąd do Ameryki, Sylwester Stallone zezujący w stronę rozumu, a na półce z erotyką niewiele robiąca sobie z niedzielnej sumy i rosołu po sumie Cicciolina. Horrory były pomiędzy, a slashery były w samym środku „pomiędzy”. Czy straszyły? Może niektórych. Śmieszyły? Chyba wszystkich.

Kowalskiego i straszyły, i śmieszyły na pewno. Myślę że to samo dotyczy producentów filmu, Mirellę Zaradkiewicz i Jana Kwiecińskiego. Dziewczęta i chłopcy z tej samej dzielni. Slasherowej. I chyba na tym polega  tajemnica sukcesu. Nostalgia, ostalgia i bezwstyd. Oni to wiedzą, znają, przeżyli to, że tak powiem, na własnej skórze. Mają odwagę bezwstydu. Udowodniają, że w Polsce też można posiekać struktury, wylać keczup na nadąsane minki, zryć beret z antenką, moherowy również.

„W lesie dziś nie zaśnie nikt” to właśnie ta strategia. Elementy się zgadzają, nikt tutaj niczego nie udaje, wszyscy – i widzowie, i twórcy, a może nawet i krytycy – dobrze się bawią. Wystarczyło wziąć na luz, uruchomić poczucie humoru, i, bagatela, talent.

Ja się śmiałem. Trochę, owszem, bałem, ale głównie jednak śmiałem. Bo to jest taki film, w którym trzeba uruchomić w sobie żywioł śmiechu. Nie musi mieć drugiego i trzeciego dna, chociaż krytyczne aluzje do współczesności są w tym filmie oczywiste i widoczne. Nie stanowią jednak o sednie. Jesteśmy w lesie. Dosłownie i w przenośni. I nikt w tym lesie nie zaśnie. Zaczyna się obóz dla uzależnionych. Od sieci, od social mediów, dla dzieciaków z problemami. Świetnie  wymyślona uwertura filmu, zbiorowe sceny, w których show kradnie fenomenalny Wojciech Mecwaldowski jako oszołomiony frazesami niczym trawą harcmistrz pikulinek, prowadzi do filmowej kameralistyki, w której udaje się jednak do końca utrzymać suspens. Grupy dzieciaków się dzielą, zostajemy z tą, którą prowadzi Gabriela Muskała jako bodaj najgorsza przewodniczka świata. Świetnie scastingowani aktorzy idą z nią w las. Nie wiedzą w co idą. Debiutant Stanisław Dela w roli osiedlowego cwaniaczka ukrywającego kompleksy, doświadczony już aktorsko Stanisław Cywka jako błyskotliwy nastolatek z pewną tajemnicą, tripowa femme fatale – Wiktora Gąsiewska, świetny Michał Lupa znany już z „Ataku paniki” Maślony, wreszcie typ mocnej, charakternej dziewczyny z sąsiedztwa – Julia Wieniawa. Obsadzeni w punkt. Podobnie jak cały świat przedstawiony. Był las, za chwilę nie będzie nas. Po lesie krąży bowiem złowieszcze monstrum, a nawet monstrum zdublowane, bliźniacze. Jest straszne, jest śmieszne. I nie wybrzydza. Ceni zapach skóry wypastowanego obuwia perwersyjnego księżuli (przewrotnie obsadzony Piotr Cyrwus), nie pogardzi jednak flakami czysto ludzkimi.

Wszystko zgodnie z klasyką gatunku. Uciekanie, gonienie, pot pod pachami, muchy w kiblu i w nosie, bicie serca, komórki odmawiające posłuszeństwa akurat wtedy kiedy są najbardziej potrzebnie, a bohaterowie trochę bez sensu zamiast rozumem kierują się brawurą, no ale bez tej brawury, czyli włażenia tam gdzie się nie powinno wchodzić, nie byłoby filmu…

Zdjęcia Cezarego Stoleckiego wiarygodnie kreują świat dusznego lata, wakacji lepiących się od hormonów, feromonów, kleszczy, śmiechu, śmieci i śmierci. Wszędobylska muzyka Jimka błyskotliwie odnosi się do elektronicznego oldskulu z lat osiemdziesiątych żeby bezkolizyjnie czerpać pełnymi garściami, ale w profilu bardzo już autorskim, z w zasadzie nieobecnych przecież w polskim kinie doświadczeń gatunkowych. Kowalski natomiast świetnie prowadzi nie tylko młodych aktorów. Poza wspomnianym Mecwaldowskim i Cyrwusem, swoje pięć minut mają w filmie również Mirosław Zbrojewicz czy Olaf Lubaszenko. Wszyscy jakby urodzili się właśnie po to, żeby grać w slasherach. Być może wszyscy urodziliśmy się po to, żeby wreszcie te slashery oglądać? I zasypiać po nich błogim, spokojnym snem. W lesie, czyli pod pierzynką.

Łukasz Maciejewski, źródło: Onet.pl